niedziela, 4 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 2

-Witaj w Neverland'zie. - Powiedział Michael Jackson z ciepłym uśmiechem na twarzy. Wendy odpowiedziała mu słabym odpowiednikiem tego gestu, rozglądała się wokół. Król Pop'u właśnie prowadził schodami do głównych drzwi jego domu.
-Nie mogę uwierzyć, że tu jestem... - powiedziała półgłosem.
-Nie domyślałaś się, że to ja? - ze śmiechem zapytał Michael.
-Nie... Naprawdę. - Spojrzała na niego. - Czyli jesteśmy na „ty”?
-Jeśli tylko pani chce. - odpowiedział po chwili wahania, jakby bał się, że go odrzuci.
-Oczywiście, że tak. - Otworzył przed nią drzwi. Szybko przeszli do salonu, usiedli. Wendy z zafascynowaniem rozglądała się, ale w pewnym momencie poczuła się głupio. Gospodarz siedział przed nią w swobodny sposób i przyglądał się jej zachowania z wielkim rozbawieniem.
-Wiem, że zachowuję się jak dziecko, ale to miejsce jest niesamowite. - Powiedziała, a on pokiwał głową na znak zrozumienia. Zaproponował coś do picia. Poprosiła o zieloną herbatą – piła ją nałogowo. Jej spojrzenie padło na pianino.
-Potrafisz grać, Michael? - On skinął głową.
-A ty, Wendy?
-”Ależ on wymawia moje imię...” - przemknęło jej przez myśl. - Tak, jako dziecko pobierałam lekcje. Strasznie tego nie cierpiałam! - Roześmiali się.
-Rozumiem Cię. Uważam, że dzieci nie powinno się zmuszać do zajęć, których nie lubią.
-Masz trochę racji, ale... Z takim podejściem nie byłoby takich wielkich ludzi jak, chociażby Fryderyk Chopin.
-Ech... Wiem. - Zwrócił na nią jakiś taki, proszący wzrok. - Zagrasz coś? - Wskazał wzrokiem instrument.
-Cóż... Dawno tego nie robiłam, ale... - zerknęła na jego wyraz twarzy. - Tak, zagram oczywiście.
Kiedy usiadła na stołku, spojrzała na Michael'a, który stanął przy niej. Nie wiedziała czy wypada, ale...
-Usiądziesz ze mną? - Potrząsną głową... Spojrzał na nią dłużej, skinął głową. Co to miało znaczyć? Zachowywał się jakby byli dziećmi w szkole, dla których nie ważne jest czy koleżanka jest gruba czy chuda, czarna czy biała. Jakby każdy był równy i tak samo godny zaufania.
On usiadł i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Wendy po prostu zaczęła grać... Najpierw niepewnie i z obawą. Nie robiła tego od tak dawna... Ostatnio czuła klawisze pod palcami, kiedy jej mąż jeszcze żył. Ze zdziwieniem odkryła, że nie poczuła zbierających się w oczach łez. Wyprostowała się bardziej i przymknęła oczy. Wczuła się w muzykę. Nagle usłyszała ten charakterystyczny głos:
-Let it be... Let it be... - Odwróciła się do niego. Spojrzał jej w oczy i śpiewał dalej. Po chwili piosenka się skończyła.
-Kim jesteś, Wendy? - Zapytał ją.
-A jak myślisz?
-Wiem, że jesteś mamą i grasz na pianinie... Naprawdę dobrze. - Uśmiechały się do niej jego ciemne oczy.
-No to dużo wiesz. Ja o tobie też niemało. - Pochwaliła się, a potem speszyła. - Przepraszam, głupio to zabrzmiało. Nie śledzę Cię, ani nic z tych rzeczy. Byłam kiedyś twoją fanką. - Roześmiał się.
-Naprawdę? Nie widać po tobie...
-Mówię przecież... Byłam... - Posmutniał. - Kiedy byłam nastolatką marzyłam o tym jak to będzie, kiedy zostaniesz moim mężem... Jakież to było naiwne... Chociaż... Marzenia się spełniają, spotkałam swojego idola. - Wendy posłała mu życzliwy uśmiech. On odwzajemnił go i popatrzył w jej oczy.
-”Dlaczego on ciągle zagląda mi w oczy? Co chce mi powiedzieć?” - Wendy pomyślała.
-Mogę Cie przytulić?
-Och... - Zaskoczyło ją to. - Oczywiście. - Michael przysiadł się do niej i objął ją delikatnie. Ona złączyła swoje ręce na jego plecami. Poczuła jak bardzo jest chudy, ale pachniał wspaniale. Jego czarne, kręcone włosy wydostawały się spod gumki i łaskotały ją w nos. Michael puścił ją w końcu. Spojrzał na stolik, na którym – jak się okazało – stały ich napoje.
-Chyba nie zauważyliśmy kiedy je przyniesiono. - Sięgnęli po nie. - Chcesz zobaczyć bibliotekę? Może tak dowiem się kim jesteś Wendy.
-A co jeśli jestem kurą domową, która nie skończyła nawet podstawowej edukacji? - Zapytała trochę zaczepnym tonem, ale z uśmiechem.
-Liczy się człowiek, a nie papierek ze szkoły. - odparł.
-Cóż... Skończyłam studia prawnicze i aplikację, to chyba coś znaczy. - Powiedziała. On podniósł w odpowiedzi brwi.
-Jacy to mędrcy mnie odwiedzają... - mrukną pod nosem. - A ja tu taki... Głupi, niedouczony prostaczek... Cóż ja umiem... Nie nie umim... Toż ja tylko śpiewam trochę... - Obserwowała jego mamrotanie z niemałym rozbawieniem.
-Jesteś niepoprawny! - zawołała. Wypitą herbatę odstawiła na stolik.
-Cożesz to panienka mówi!? - kontynuował. - Ja, niepoprawny?! - Roześmiał się. - Idziemy do zoo, pani prawniczko?
-Masz zoo? Mogłam się tego spodziewać...
-No to chodź. - wyszli tylnymi drzwiami, Michael zaprowadził ją do małego pojazdu, który wyglądał jak te, które jeżdżą po polach golfowych. Na miejscu najpierw podeszli do słonia. Wendy kiedy zobaczyła, z jakim ssakiem ma się spotkać, to poczuła jak jej oczy stają się okrągłe jak spodki.
-O Boże... - Michael zachichotał. - Jesteś pewien, że on nic mi nie zrobi? - w jej głosie pobrzmiewała obawa.
-Hi hi... Nie, wyciągnij rękę. - chwycił jej dłoń i przyłożył to poruszającej się trąby. - Poznaj Gypsy.
Wendy zaczęła głaskać słonia. Uśmiechnęła się.
-Nakarmimy go?
-Jasne. - Michael wziął leżącego obok arbuza i pomógł słoniowi chwycić go trąbą. Usłyszeli głośne chrupnięcie. - Teraz ty. - wręczył jej kiść bananów. Ostrożnie podała je słoniowej trąbie. Kiedy je także wrzucił szybkim ruchem do paszczy, zaśmiała się radośnie, ale także z ulgą.
-Chodźmy już, trochę się boję.
-Nie ma sprawy. Pokażę ci jeszcze tylko lamę i mojego węża, ale zza szyby. - uśmiechnęli się do siebie. Kiedy wrócili do jego domu, zaczęło się ściemniać.
-Właściwie... - zerknęła na zegarek. - Powinnam już iść.
-Późno się robi. A ja nie zrobiłam... To znaczy... Czy mógłby mnie ktoś odwieźć? Nie mam jak wrócić. - Michael posłał jej długie spojrzenie. Zupełnie nie odczytała jego znaczenia.
-Oczywiście. - powiedział. - Ja Cię odwiozę. - Zobaczyła jakiś błysk w jego oku.
-Dobrze. Mogę jeszcze tylko przypudrować się, i tak dalej? - zrobiła kilka kroków ku wyjściu z salonu, w którym byli.
-Na końcu korytarza, po prawej. - podpowiedział jej.
-Oczywiście.
Kiedy zamknęła się w ogromnej łazience, torebkę położyła koło umywalki i spojrzała w lustro. Zobaczyłam tam swoją 33-letnią twarz, w której zielono-brązowe oczy błyszczały jak dwa szmaragdy. Wyjęła swoją koralową pomadkę i przejechała nią po ustach. Przypudrowała swój nos i czoło. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i wyszła.

*

W beżowym domu na przedmieściach Los Angeles starsze małżeństwo czekała na swoją córkę. Był poniedziałek rano, zapowiadał się okropny upał, a dzieci jeszcze spały na górze.
-Powinna już być... - powiedział mężczyzna zerkając na zegarek. Jego żona pokiwała głową. Spoglądała przez okno, widząc pustą ulicę, przy której stały schludne domki oświetlone słońce. Na podjazd zajechał samochód. W tle muzyka Ray'a Charles'a sączyła się przez głośniki wieżę stereo. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka. W przedpokoju przywitały się matka z córką i weszły do salonu.
-Witaj tato. - Wendy podeszła do ojca, siedzącego na fotelu i objęła go mocno. Pocałowała w policzki i uśmiechnęła się. Ona patrzył na to z niemym zdziwieniem.
-Witaj. - Także się uśmiechnął. - Coś się stało?
-A co się miało stać? Mam urlop i przyjechałam do swoich rodziców. - Jej rodzice zerknęli na siebie porozumiewawczo. Zmarszczyła brwi. - Co się tak patrzycie? Chciałabym u was zostać na kilka dni. Dawno nie spędzaliśmy czasu całą rodziną. - powiedziała. Jej ojciec odchrząknął zdziwiony.
-Jak chcesz.
-Chcemy żebyś została. - Zapewniła jej mama. - Ale zrozum, kochanie. Dawno się tak nie zachowywałaś. Coś się stało?
-Powtarzasz się. Nie, nic mamo. - Westchnęła. - Po prostu spotkałam kogoś. Ale tylko raz i...
-Jak to... To znaczy kogo? - spytała ją mama.
-Michael'a Jackson'a... - rodzice wciągnęli z wrażenia powietrze. Wendy od razu wytłumaczyła. - Jakimś cudem Helen chodzi do klasy z synem Króla Pop'u. Po prostu zadzwoniłam do rodzica tego chłopca i... Zaprosił mnie do siebie. Spotkałam Michael'a Jackson'a. - Spojrzała na swoich rodziców. Uśmiechali się do niej. Kiedy widziała to ostatnio? Nie pamięta, ale tęskniła za tym. Oczy jej błysnęły.
-To ja pójdę po swoje rzeczy, przywitam się z dziećmi. - Idąc do samochodu, zastanawiała się jak to się stało, że po prostu powiedziała o czymś takim swoim rodzicom. Zaskoczyła samą siebie. Nagle zdała sobie sprawę, że to wróciło. Uczucie radości z życia wróciło, jakby to co się zdarzyło w jej dorosłym życiu nie istniało. Wniosła jedną torbę z ubraniami i kosmetyczkę do pokoju przy kuchni. Miała za sobą jedną parę spodni za zmianę, bluzkę, sweter i bieliznę. Weszła do salonu i spytała się gdzie są dzieci. Okazało się, że jeszcze śpią.
-Jest już 9, może pójdę je zbudzić. Jak tam Judith?
-Nie była marudna, 2 razy się budziła, ostatnio o 6. - odpowiedziała jej mama. Wendy uśmiechnęła się.
-Dziękuję. - szepnęła do rodzicielki i szybko wspięła się po schodach na górę. Najpierw zajrzała do sypialni rodziców, gdzie stało łóżeczko Judith. Mała już nie spała, ale leżała z otwartymi oczami.
-Cześć, słoneczko. - Wendy pochyliła się nad nią i wzięła na ręce.
-Cześć mamusiu. - Mała uczepiła się szyi swojej mamy i pociągnęła ją za wystające z związanych włosów kosmyki. - Siu siu, mami... - Spojrzała na mamę bardzo dużymi jasno-szarymi oczami. Wendy postawiła ją na ziemi. Wzięła ją do łazienki, a potem ubrała.
-Chodź, zbudzimy twoją siostrzyczkę i braciszka. - Chwyciła małą za rączkę. Kiedy uchyliła drzwi pokoju jej dzieci, zobaczyła bardzo rozczulający widok. Dzieciaki spały z anielskimi minami, Corbin zawinięty w kołdrę jak w kokon, a Helen przytulona do poduszki, a jej okrycie leżało na podłodze. Judith wyrwała się mamie, podbiegła do Helen, wspięła się na łóżko i zaczęła potrząsać siostrą.
-Heli, Heli! Wśtawaj! Mami jest! Mamusia! - Helen otworzyła oczy i fuknęła.
-Mamo! Chce jeszcze spać! - Usiadła na łóżku, a jej włosy sterczały we wszystkie strony świata, młodsza siostra osiadała okrakiem jej kolana. Kołdra została wciągnięta na łóżko, przykryła obie dziewczynki i przez chwilę słychać było tylko stłumiony chichot. Wtedy wtedy właśnie siedmioletni łobuz jęknął, usiadł, przeciągnął się i jego wzrok spoczął na Wendy stojącej przy zamkniętych drzwiach pokoju. Wyskoczył z łóżka i rzucił się w ramiona rodzicielki. Helen widząc to zawołała:
-Maminsynek! - i od razu poszła w ślady brata i także przytuliła się do mamy.
-Dobrze, już dobrze. Witajcie dzieci, tęskniłam za wami. - złożyła na ich czołach posałunki. - Dziś wracamy do domu, a teraz marsz do łazienki. Ubierzemy się i zjecie śniadanie. Czekam z Judith na dole. I Helen nie pozwól żeby brat założył tą bluzę z Ben'em 10, nosi ją bez przerwy, prawda?
Śniadanie przebiegało w bardzo przyjaznej atmosferze mimo braku apetytu u dzieci. Mama i babcia wmusiły w nie jedynie po niecałej misce owsianki, a dzieci i tak z energią pobiegły na podwórko, została tylko trzylatka. Wendy zajęła się córeczką. Patrząc na nią, nie mogła się nadziwić ile to dziecko już rozumie... Jeszcze tak niedawno trzymała to małe zawiniątko w swoich ramionach i płakała ze szczęścia, że urodziła się zdrowa. Postanowiła, że od dziś będzie bardziej interesować się swoimi dziećmi, przestanie użalać się nad sobą i popadać w otępienie. Koniec z tym. Jest nowy dzień, a ona ma trzy istoty, dla których warto żyć. Uśmiechnęła się do siebie.

*

Jej mieszkanie lśniło jakby miało przywitać w swych skromnych progach samego sułtana Arabii Saudyjskiej. To jednak nie była prawda. Kobieta krzątająca się w kuchni z pewnością nie byłaby na taką okazję ubrana odpowiednio. Miała ona na sobie obcisłą, ciemnozieloną sukienkę, która sięgała jej do połowy uda, a z tyłu wiązana była na sznurek. Jej bose stopy poruszały się tanecznym krokiem w rytm piosenki James'a Brown'a „Living in America”. Pieczeń już dochodziła w piekarniku, a ona mieszała sałatkę. Dokładnie w tym samym momencie, w którym spojrzała na zegarek, zadzwonił dzwonek. Popędziła do drzwi i otworzyła je z rozmachem. Michael stał przed nią, ubrany w czarne spodnie i niebieską koszulę ze srebrnymi naszywkami.
-Witaj, Britney. - Utonęła na chwilę w uścisku jego ramion. Ależ on cudownie pachniał! Obdarzyła go uśmiechem i po przywitaniu, przeprosiła na chwilę – chciała podać kolację.
Kiedy on czekał w jadalni uwijała się jak w ukropie, ale po chwili już siedziała przed swoim mężczyzną. On widząc co przygotowała uniósł wysoko brwi.
-Nie przemęczam cię zbytnio? - zapytał.
-Co? Nie, nie... Lubię gotować, a poza tym bardzo chciałabym, żebyś mi dziś nie uciekał. - spojrzała na niego uważnie, on tylko wzruszył ramionami. Jedząc kolację gawędzili o jej pracy, spytała się o niego, o dzieci, ale jak zawsze nie mówił nic konkretnego. Po 20 minutach, przeszli do salonu, i z włączoną w tle muzyką usiedli obok siebie na miękkiej kanapie.
-Dlaczego tak długo się nie odzywałeś? Przecież mówiłam ci, że nigdzie się nie ruszam...
-Postanowiłem, że powinniśmy porozmawiać. - odparł poważnym głosem.
-O czym, Michael? - zapytała, przysuwając się do niego. Zaczęła bawić się mankietem jego koszuli.
-Britney... Britney popatrz mi w oczy i powiedz czy mnie kochasz? - Niechętnie spojrzała.
-Jasne, że cię kocham, ale...
-Ale nie chcesz ze mną być. - dokończył z goryczą w głosie.
-Nie rozumiesz. Byłabym z tobą na poważnie, gdybyś zgodził się na nie ukrywanie naszego związku. A ty chcesz chować to co jest między nami. Chcesz działania w ukryciu i chorych intryg.
-To nie są chore intrygi tylko ostrożność! - podniósł głos, patrzył na nią intensywnie. Odsunęła się i wysunęła brodę.
-Ale ja jestem dorosła!
-Chciałem rozmawiać, ale z tobą chyba się nie da. - chciała mu przerwać, ale on wskazując na nią palcem, ciągnął. - Jestem dorosła – to żaden argument. Wiem co oznaczałoby dla twojego życia nasze ujawnienie. Nie chcę tego dla ciebie... - jego głos się załamał.
-Liczy się otwartość. Uważam, że kłamstwo ma krótkie nogi i gdyby to wypaliło to i tak w końcu dowiedziano by się o naszym związku! Ciekawe jakby się poczuli twoi fani, przyjaciele gdyby dowiedzieli się, że ukrywasz takie rzeczy jak poważny związek?! - czuła jak jego spojrzenie wypala na jej szyi piekącą ranę. Nie unosząc wzroku, zaczął:
-Nie zrozumiemy się. Nie wiesz do czego zdolne są media. - zamilkł na chwilę. Wstał. - Pójdę już.
-Wiesz co? - zapytała go. Uniósł brwi. - Ty tak naprawdę nie chcesz żebym z tobą była! Ogradzasz się jakimś murem, tworzysz problemy tam gdzie ich nie ma, bo lubisz być sam. Nie chcesz mnie, chcesz być sam, bo wielki Król Pop'u, zagadka, niedostępny dla nikogo, enigma ma prawo do bycia samemu w złotej klatce! Samemu! - poczuła łzy w kącikach oczu. Szybko się zniknęły, nie mogła się przed nim rozkleić. Jest silna. Stał przed nią, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
-Jak uważasz. - powiedział, niemal szepnął półgłosem. Odwrócił się i po chwili usłyszała trzask zamykanych drzwi. Została sama.

*

Siedział sam w swoim gabinecie. Na biurku walały się stosy kopert, a pod nimi ukrywał się jego własny komputer. Korzystał z niego tak rzadko, że nie wiedział już po co go ma, ale bał się tego co może przeczytać w sieci. Co piszą o nim ludzie, kiedy są anonimowi? Pewnie wszystko co najgorsze... Unikał więc internetu. Westchnął. Miał zabrać się za korespondencję, ale nie miał do tego siły ani chęci. Nie czytał niczego od dawna. Jego czas zajmowały dzieci i walka ze sobą. Tylko o co walczył? Dzisiaj wieczorem była to bitwa o samotność. Nie potrafił dopuścić Britney do siebie. Rozumiał jej frustracje, ale nie potrafił... Nie chciał jej obarczaj tym co go męczy, trudne do zrozumienia jest jednak to, że ona nadal miała siłę by o niego walczyć.
-Godne podziwu... - mrukną do siebie.
Nie ma co, panie Jackson! Jest pan prawdziwym tchórzem. - usłyszał złośliwy głosik z tyłu głowy. Przejechał dłonią po twarzy.
-To nie ma sensu... - znów zaczął mamrotać. Wstał gwałtownie i zatoczył się. Przytrzymując się mebli przeszedł kilka kroków widząc czarne plamy. Po chwili wszystko znów było dobrze. Jego żołądek skurczył się boleśnie, na twarzy Michael'a pojawił się grymas bólu. Wiedział, że powinien więcej jeść, ale... Ciągle o tym zapominał. Sięgnął do barku, wyciągnął szkocką wiskey i nalał sobie cały kieliszek. Razem z butelką usiadł znowu za biurkiem. Powąchał alkohol i wziął pierwszy łyk. Umysł przecięła mu myśl o wrzodach żołądka i czegoś tam jeszcze, które na pewno właśnie sobie zapewniał. W ramach chwili relaksu i głupoty opróżnił kieliszek. Zegar wskazywał godzinę 23:47. To będzie długa noc.



„Może każdy człowiek zrywa kolejne warstwy, jedna za drugą, ale nigdy nie odsłania prawdziwej twarzy, która staje się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu w ogóle znika.” ~ Janet Fitch

____________________________________

Przepraszam, za tak długą przerwę. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że nie miałam weny, pomysłów, czasu, a zamiast tego było dużo nauki. Wiem, że mój styl pisania nie jest na wysokim poziomie, ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Pracuje nad tym. :P
Dziękuję,
CP.
PS. Proszę mnie informować o wszystkich błędach wszelakiej natury. Będę wdzięczna.

sobota, 28 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 1

Opowiadanie nosi tytuł "Butterflies"

Błękitne niebo z białymi chmurami przyglądało się spragnionym spokoju rodzinom w parku. O spokój raczej trudno było w tym mieście – Los Angeles – lecz w niektórych zakątkach parku na obrzeżach miasta nawet ptaki śpiewały. Wiatr rozwiewał włosy co niektórym paniom, a dzieci bawiły się z piskiem i śmiechem na intensywnej zieleni trawy. Podobnie spędzała czas pewna kobieta ze swoimi dziećmi. Siedziała na dużym kocu w cieniu rozłożystego dębu i czytała książkę. Co chwilę spoglądała na dzieci bawiące się z innymi w piaskownicy. Podbiegł do niej 7-letni synek z foremką w małych dłoniach.

-Tak, kochanie?

-Mamo! Oni mi zabierają foremki... - chłopiec w oczach miał łzy. Jednak jego mama znając ten wyraz twarzy od razu poznała w czym rzecz.

-Nie wiesz, że oni są od ciebie mniejsi? - tu miała na myśli dzieci znajomych w wieku od 2 do 5 lat. - Mówiłam ci ostatnio – posadziła synka obok siebie – że trzeba się innymi dzielić tym co się ma. A ty masz foremki, synku.

-Hm... Masz coś do jedzenia? - po zerknięciu na zegarek jego mama odpowiedziała:

-W sumie jest już późno więc przyprowadź siostry. Idziemy do domu coś zjeść.

-Dobrze! - chłopiec szybko się poderwał i pobiegł w podskokach do piaskownicy. Jego mama zaczęła pakować torbę i zwijać koc.

Do domu dotarli około godziny 7. Po kolacji młodsze dzieci uśpione przez mamę kołysanką w swoim pokoju nie miały już możliwości przeszkadzania w odpoczynku. Nie spała tylko jej najstarsza córka Helen. Poszła do jej pokoju. Zapukała i po chwili weszła. Helen siedziała przy biurku i zawzięcie klikała w klawiaturę srebrnego laptopa.

-Odrobiłaś lekcje? - standardowe pytanie.

-Jasne. - usłyszała w odpowiedzi mama. Usiadła na łóżku córki.

-Co robisz? - Helen w końcu się odwróciła.

-A... Piszę sobie z kolegą. - tutaj uśmiechnęła się wesoło i dodała – Chodzę z nim do klasy. Jest bardzo miły.

-Jak się nazywa?

-Prince. - odparła jej dziesięcioletnia córka.

-Hm. Kiedy idziesz spać?

-No... A kiedy powinnam?

-Około dziesiątej. Więc masz jeszcze 2 godziny, ale nie siedź cały czas na komputerze. Jutro jest poniedziałek, spakuj się do szkoły. - jej mama wstała. - Idę robić pranie. Coś ci wziąć?

-W koszu. - usłyszała odpowiedź i poszła do pralni w piwnicy ich bloku. Skończyła sprzątać i przygotowywać dokumenty do pracy. Sprawdziła jeszcze czy Helen śpi. Poprawiła kocyki Corbin'a i Judith. Po tym wszystkim położyła się i zasnęła w kilka minut. Była wykończona. Niełatwo jest być samotną matką trójki dzieci.




Poranek następnego dnia był bardzo podobny do każdego takiego poranka w poniedziałki. Zaczynało się oczywiście od przebudzenia Wendy – mamy uroczej trójki dzieciaków. Wendy jak to miała w zwyczaju zbudziła się po 5 godzinach snu. Miała z nim ostatnio małe problemy. Po doprowadzeniu swojego wyglądu do porządku poprzez wyszorowanie swojego ciała pod strumieniem zimnej wody, wysuszeniu się i pomalowaniu, ubrała się w zwykłe jeans'y i koszulę w kratę. Wypiła wielki kubek zielonej herbaty i poszła do sklepu po zakupy na śniadanie. Po powrocie zbudziła biedną Helen. Dziewięciolatka była niemiłosiernie zaspana i ledwie widziała na oczy. Z podejrzeniem o pisanie sms'ów pod kołdrą przez Helen, Wendy poszła przygotowywać śniadanie. W końcu „ogarnęła się” wraz ze swoim najstarszym dzieckiem i zawiozła ją do szkoły.

Równo o godzinie 8 zbudziła Corbin'a, a przy tym (siłą rzeczy) Judith też została przywrócona do świata przytomnych. Całą dzieciarnię zabrała do łazienki po czym ubrała i nakarmiła ( Nie lubię pomidorów! - Corbin ) po czym zawiozła kolejno do przedszkola i szkoły podstawowej. Wróciła do domu po dokumenty, przebrała się i pojechała do pracy. Wchodząc do kancelarii adwokackiej w myślach odnotowała, że jest piętnaście minut przed czasem. Była godzina 9:45. Z dość dobrym humorem zrobiła sobie zieloną herbatę i usiadła w swoim miejscu pracy – była asystentkę szefa kancelarii. To było dość wysokie stanowisko i miała dobrą gażę. Poza tym praca była w godzinach, kiedy dzieci były w szkołach i przedszkolu. Niestety pracowała również w soboty, a czasami dokumenty musiała sprawdzać czy pisać w domu, a nie poświęcać je dzieciakom. Było jej ciężko, ale i tak wielkim postępem było jej codzienne życie od tego co działo się jeszcze 3 lata temu. Wtedy właśnie umarł jej mąż. Pojechał do Afganistanu i nie wrócił. Miała wielkie poczucie winy, że to od niej uciekał na wojnę. Bardzo się kłócili. Nie zgadzali się w niemal wszystkim. Ona nie chciała mieć z nim następnego dziecka, nie kochała go już i dawno by się rozwiodła gdyby nie Helen i Corbin... A on wtedy oznajmił, że jedzie do Afganistanu i nie będzie żadnego rozwodu. Kiedy wyjechał dowiedziała się, że jest w ciąży... Nie zdążyła mu o tym powiedzieć.

Po jego śmierci mimo wszystko nie mogła sobie poradzić z poczuciem winy i straty. Miała depresję, a dzieci więcej mieszkały u dziadków niż u niej. Z teściami nie miała kontaktu. Widziała, że to ją obwiniają za śmierć syna. Nie mogła zaprzeczyć. Jednak dała sobie w końcu radę. Nie była już taka sama, nie śmiała się tak często i nie miała tej samej energii, ale po terapii u psychologa znalazła pracy i mieszkanie. Przeprowadziła się z przedmieść do centrum LA mimo że rodzice mówili jej, że to zły pomysł zwłaszcza z powodu dzieci. Chyba nie mieli racji. W mieście było ciekawiej chociaż czasami męczył ją ten bezustanny gwar i ścisk to nie była jeszcze taka stara żeby nie docenić, że może teraz patrzeć na to czego nie zaznała w wieku dwudziestu lat. Wtedy była już mężatką, a Tarvis był bardzo zaborczy.

Wendy westchnęła stukając w klawiaturę. Nie powinna o nim myśleć. Skupiła się na pracy. Czas zleciał jej szybko. Nawet się nie obejrzała, a już wychodziła z budynku i zasiadała za kierownicą jej czarnego volvo. Zgarnęła wszystkich ze szkół i przedszkola. O 17 byli w domu.

-Kto pierwszy umyje rączki ten jedzie koło mnie do babci w weekend! - krzyknęła za dzieciakami, zdejmując buty. Maluchy popędziły do łazienki.

-Helen pomóż Judith.

Zrobiła kolację i pobawiła się z dziećmi. Porozmawiała krótko o szkole z Helen. Zaśpiewała piosenkę i przeczytała bajkę maluchom. Potem je położyła. Co za rutyna. Jak co wieczór zajrzała do pokoju Helen. A ona jak co wieczór pisała z kolegą. Jak co wieczór był to Prince. Przez następne tygodnie tak wyglądało to codziennie. Tyle, że w piątek wieczorem odwoziła dzieci do swoich rodziców, a w niedzielę rano odbierała i jechała do zoo, parku lub wesołego miasteczka. Raz była z nimi w teatrze dla dzieci. Czas szybko mijał, a Wendy nie myślała wiele o przeszłości.

W końcu nastał długo wyczekiwany 1 czerwca. W dodatku sobota. Od dziś miała urlop i mimo to zawiozła dzieci do ich dziadków. Bardzo lubiły ich odwiedzać, a i rodzice twierdzili, że lubią towarzystwo wnuków. A jakże by inaczej, więc Wendy wyjątkowo spokojna poszła spać dość wcześnie i obudziła się aż po 8 godzinach. Od dawna nie udało jej się przespać tyle godzin jednej nocy. Czuła się jakby ją ktoś cudownie uleczył. Zniknęły cienie pod oczami i nagle miała chęć do zrobienia czegoś dla siebie. Wstała więc szybko i po zauważeniu godziny 7 na zegarku radośnie poczęła przygotowywać śniadanie. Zjadła je szybko i po „ogarnięciu” wyglądu postanowiła uprzątnąć dom żeby mieć to z głowy. Zebrała walające się wszędzie zabawki, schowała je i poszła do pokoju dziewięciolatki. Tam po pościeleniu łóżka znalazła komórkę córki. Coś ją tknęło i odblokowała ją z zaciekawieniem czytając napis: 12 nieodebranych wiadomości od Prince. Hm... To chyba ten jej kolega z klasy. Wendy mimo lekkich wyrzutów sumienia otworzyła wiadomości. W końcu czuła się w obowiązku wiedzieć z kim tak pisze jej córka. Okazało się, że jej kolega bardzo się martwi o to, że Helen nie wybaczy mu tej zniewagi jakoby nazwał ją paplą. Z uniesionymi brwiami Wendy śledziła ich rozmowy na przestrzeni ostatnich miesięcy. Gadali niemal o wszystkim i co zauważyła o wszystkich porach doby. To wyjaśniało dlaczego Helen czasami była tak niewyspana. Wendy od razu zaczęła myśleć jak powiedzieć córce, że zaglądała do jej „korespondencji”. Jeszcze pamiętała jak była zrozpaczona kiedy była w jej wieku, a ktoś czytał jej liściki do koleżanek i kolegów. Zapisała więc numer Prince'a na kartce i po chwili wahania zadzwoniła z komórki swojej córki do jej kolegi. Miała nadzieję, że uda jej się porozmawiać z jego rodzicem. Po trzech sygnałach odezwał się głos mężczyzny. Wydawało jej się, że już go kiedyś słyszała.

-Słucham – głos z drugiej strony słuchawki był roześmiany.

-Dzień dobry, nazywam się Wendy Waller. Jestem mamą Helen... - nie była pewna z kim rozmawia. I czy ta osoba wiem kim jest jest córka, ale co miała mówić?

Najpierw w odpowiedzi usłyszała śmiech. Potem słowa:

-Ach tak... Prince opowiadał mi o jego koleżance Helen. Jestem jego tatą. O czym chciała pani rozmawiać? - Wendy bardzo podobał się głos jej rozmówcy. Był jakby... wibrujący. A może jej się wydawało?

-Ja, hm... Chciałam porozmawiać o znajomości naszych dzieci. Jak zauważyłam bardzo się lubią, ale okazuje się, że piszą do siebie sms'y o bardzo późnych porach i przez to Helen jest czasami bardzo niewyspana. Dopiero teraz zauważyłam i... Chodzi o to, że chciałabym im jakoś ograniczyć te nocne rozmowy. Nie mam nic przeciwko ich znajomości, ale sam pan rozumie... - plątała się trochę, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu rozmówca się zlitował nad nią i zaczął.

-Hm... Nie wiedziałem, że tak robią. Porozmawiam z Prince'em i mam nadzieję, że będę rozmawiać jedynie w dzień. - tutaj zaśmiał się dźwięcznie. Usłyszała jakieś „Poczekaj, Prince” i szelest z drugiej strony. - Przepraszam, ale jest tam koło pani Helen? Mój syn bardzo chce z nią porozmawiać... - śmiech.

-Och... Nie, nie ma Helen. Odwiozłam ją do babci z rodzeństwem... - znów szelest.

-Rozumiem. - chwila ciszy. Wendy nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała się żegnać. - Swoją drogą ma pani bardzo ciekawe imię.

Po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy Wendy roześmiała się.

-Tak, tak. Moi rodzice bardzo lubią książki szanownego Barrie'go James'a Matthew'sa. - odpowiedziała.

-Ja także bardzo je lubię. Piotruś Pan jest magiczną postacią. - na chwilę zamilkł. - Czasami sam się czuję jak Piotruś... - jego głos był taki... Czuły? Chyba jej się znowu wydaje.

-Hm... Tak też kocham to opowiadanie. Moje dzieci uwielbiają disney'owską ekranizację. - powiedziała.

-Moje też. - zapewnił.

-To... Prince nie jest jedynakiem? - zapytałam zanim zdołałam ugryźć się w język. - To znaczy nie chcę być wścibska...

-Nie, nie jesteś, skąd. I Prince nie jest jedynakiem. Ma młodszą siostrę i brata.

-Hm... Helen także. Corbin ma 7 lat, a Judith 3.

-Hm... Co dziś robisz? - nawet nie wiedzieć kiedy przeszli na „ty”. Wendy to nie przeszkadzało chociaż wciąż nie wiedziała jak jej rozmówca ma na imię.

-Szczerze mówiąc. Nie mam żadnych planów, ponieważ właśnie dziś zaczyna mi się miesięczny urlop w pracy. - oznajmiła wesoło.

-To proponuję ci spędzenie czasu ze mną. - usłyszała odpowiedz. - W końcu nasze dzieci bardzo dobrze się znają więc i my powinniśmy...

-Hm... - nie widziała czemu, ale czuła, że drugie zdanie dodał zdenerwowany. Jakby nie chciał się z nią naprawdę spotkać i żałował propozycji. - Cóż, ja sama nie wiem. Chyba...

-Jak nie chcesz to nie ma sprawy. W końcu się nie znamy.

-Hm... To to usłyszenia. - rozłączyła się szybko, nawet nie usłyszała odpowiedzi.

Wendy usiadła na krześle w kuchni. Była rozemocjonowana. Nie widziała czemu jej rozmówca się nie przedstawił ani nie był ostatecznie zbytnio chętny do spotkania. Chciała teraz do niego zadzwonić, ale uznała, że narzucała by się. W dodatku zdała sobie sprawę z tego, że postąpiła jak tchórz rozłączając się w taki sposób. Postanowiła jednak zadzwonić jeszcze raz i... Nie chciała się przed sobą przyznać, że chce się jednak spotkać z tatą Prince'a. Więc wybrała numer i... Odebrał od razu po pierwszym sygnale.

-Tak? - to był on.

-Ja chciałam przeprosić, że tak się rozłączyłam.... Ehm... - czuła się jak uczennica w szkole tłumacząca się przed nauczycielem. - To znaczy... Nadal nie wiem jak masz na imię. - powiedziała pytającym tonem.

-Mi... Michael. Mam na imię Michael. - usłyszała niezręczną odpowiedź.

-Czekałeś na to, aż się sama zapytam? - spytałam zaciekawiona.

-Hm... Tak jakby. - zaśmiał się.

-Aha... - nie widziałam co powiedzieć. Michael chyba też, ponieważ denerwująca cisza trwała prawie minutę. Przerwał ją mężczyzna.

-Więc... Może się jednak spotkamy?

-Dziś? - spytałam, mając taką nadzieję.

-Jasne – prawie się roześmiałam radośnie. - U mnie w Ne... w domu?

-Hm... Co to jest „Ne”? - spytałam trochę złośliwy tonem. Co on ukrywał?

-Och... Nazwa mojej posiadłości. Oczywiście nie cała. Zobaczysz jak przyjedziesz.

-Hm... Posiadłości mówisz. Chyba nie jesteś milionerem, co? - spytałam żartobliwie.

-Cóż, jak to powiedzieć... Nie jestem biedny i... Czy mógłbym przysłać do ciebie kierowcę. Zawiezie cie i oszczędzi błądzenia. Dobrze? - wyczuwałam podstęp, ale zgodziłam się.

-Więc do zobaczenia. - zakończył radośnie.

Z mieszanymi uczuciami poszłam do łazienki odświeżyć się. Po ubraniu się w białą jedwabną koszulę i czarne spodnie, założyłam skórzane czarne sandałki na niskim obcasie i byłam gotowa. Zabrałam ze sobą torebkę, a wraz z nią komórkę Helen. Wyszłam przed blok i stanęłam zdezorientowana. Przecież nie spytałam się kiedy ten kierowca będzie i jakim samochodem.

Nie czekałam długo. Po chwili już siedziałam w czarnym samochodzie na tylnym siedzeniu i z zaciekawieniem patrzyłam na wnętrze: skórzane fotele, przyciemniane szyby itd. Nie minęła nawet godzina, a wydawało mi się, że dojeżdżamy. Spytałam się o to kierowcy, a on odpowiedział, że będziemy za najdalej dziesięć minut. Uspokoiłam się opierając o zagłówek, lecz po chwili wyprostowałam się jak struna. Zobaczyłam coś czego nie spodziewałam się w najmniejszym stopniu. W oddali majaczyła brama z napisem „Neverland”.
W co ja się zaplątałam...

piątek, 27 czerwca 2014

POCZĄTEK

Witam wszystkich.
Jestem Capitan Mikey, a dokładnie jest to mój nick, którym mam zamiar się podpisywać itd. Jestem z rocznika '00 i aktualnie mam 14 lat. Na tym blogu mam zamiar publikować opowiadanie o Michael'u Jackson'ie, a notki (mam nadzieję) będą się pojawiać w każdy piątkowy wieczór. Jest to mój pierwszy blog i pierwsze opowiadanie, które będzie poddane opinii publicznej. Także proszę o wyrozumiałość moich przyszłych czytelników. :* To były oficjalne sprawy itp.
Przejdę do tych bardziej przyjemnych. Opowiadanie będzie o MJ'u, jego dzieciach i kilku, stworzonych przeze mnie postaciach. Więcej informacji znajdziecie na podstronie O OPOWIADANIU. Pokładam nadzieję, że spodoba się Wam i będziecie tu wracać. :)
Pozdrawiam oraz zapraszam na prolog.
 ~ Capitan Mikey