-Witaj w Neverland'zie. - Powiedział
Michael Jackson z ciepłym uśmiechem na twarzy. Wendy odpowiedziała
mu słabym odpowiednikiem tego gestu, rozglądała się wokół. Król
Pop'u właśnie prowadził schodami do głównych drzwi jego domu.
-Nie mogę uwierzyć, że tu jestem...
- powiedziała półgłosem.
-Nie domyślałaś się, że to ja? -
ze śmiechem zapytał Michael.
-Nie... Naprawdę. - Spojrzała na
niego. - Czyli jesteśmy na „ty”?
-Jeśli tylko pani chce. - odpowiedział
po chwili wahania, jakby bał się, że go odrzuci.
-Oczywiście, że tak. - Otworzył
przed nią drzwi. Szybko przeszli do salonu, usiedli. Wendy z
zafascynowaniem rozglądała się, ale w pewnym momencie poczuła się
głupio. Gospodarz siedział przed nią w swobodny sposób i
przyglądał się jej zachowania z wielkim rozbawieniem.
-Wiem, że zachowuję się jak dziecko,
ale to miejsce jest niesamowite. - Powiedziała, a on pokiwał głową
na znak zrozumienia. Zaproponował coś do picia. Poprosiła o
zieloną herbatą – piła ją nałogowo. Jej spojrzenie padło na
pianino.
-Potrafisz grać, Michael? - On skinął
głową.
-A ty, Wendy?
-”Ależ on wymawia moje imię...” -
przemknęło jej przez myśl. - Tak, jako dziecko pobierałam lekcje.
Strasznie tego nie cierpiałam! - Roześmiali się.
-Rozumiem Cię. Uważam, że dzieci nie
powinno się zmuszać do zajęć, których nie lubią.
-Masz trochę racji, ale... Z takim
podejściem nie byłoby takich wielkich ludzi jak, chociażby
Fryderyk Chopin.
-Ech... Wiem. - Zwrócił na nią jakiś
taki, proszący wzrok. - Zagrasz coś? - Wskazał wzrokiem
instrument.
-Cóż... Dawno tego nie robiłam,
ale... - zerknęła na jego wyraz twarzy. - Tak, zagram oczywiście.
Kiedy usiadła na stołku, spojrzała
na Michael'a, który stanął przy niej. Nie wiedziała czy wypada,
ale...
-Usiądziesz ze mną? - Potrząsną
głową... Spojrzał na nią dłużej, skinął głową. Co to miało
znaczyć? Zachowywał się jakby byli dziećmi w szkole, dla których
nie ważne jest czy koleżanka jest gruba czy chuda, czarna czy
biała. Jakby każdy był równy i tak samo godny zaufania.
On usiadł i spojrzał na nią z
wyczekiwaniem. Wendy po prostu zaczęła grać... Najpierw niepewnie
i z obawą. Nie robiła tego od tak dawna... Ostatnio czuła klawisze
pod palcami, kiedy jej mąż jeszcze żył. Ze zdziwieniem odkryła,
że nie poczuła zbierających się w oczach łez. Wyprostowała się
bardziej i przymknęła oczy. Wczuła się w muzykę. Nagle usłyszała
ten charakterystyczny głos:
-Let it be... Let it be... - Odwróciła
się do niego. Spojrzał jej w oczy i śpiewał dalej. Po chwili
piosenka się skończyła.
-Kim jesteś, Wendy? - Zapytał ją.
-A jak myślisz?
-Wiem, że jesteś mamą i grasz na
pianinie... Naprawdę dobrze. - Uśmiechały się do niej jego ciemne
oczy.
-No to dużo wiesz. Ja o tobie też
niemało. - Pochwaliła się, a potem speszyła. - Przepraszam,
głupio to zabrzmiało. Nie śledzę Cię, ani nic z tych rzeczy.
Byłam kiedyś twoją fanką. - Roześmiał się.
-Naprawdę? Nie widać po tobie...
-Mówię przecież... Byłam... -
Posmutniał. - Kiedy byłam nastolatką marzyłam o tym jak to
będzie, kiedy zostaniesz moim mężem... Jakież to było naiwne...
Chociaż... Marzenia się spełniają, spotkałam swojego idola. -
Wendy posłała mu życzliwy uśmiech. On odwzajemnił go i popatrzył
w jej oczy.
-”Dlaczego on ciągle zagląda mi w
oczy? Co chce mi powiedzieć?” - Wendy pomyślała.
-Mogę Cie przytulić?
-Och... - Zaskoczyło ją to. -
Oczywiście. - Michael przysiadł się do niej i objął ją
delikatnie. Ona złączyła swoje ręce na jego plecami. Poczuła jak
bardzo jest chudy, ale pachniał wspaniale. Jego czarne, kręcone
włosy wydostawały się spod gumki i łaskotały ją w nos. Michael
puścił ją w końcu. Spojrzał na stolik, na którym – jak się
okazało – stały ich napoje.
-Chyba nie zauważyliśmy kiedy je
przyniesiono. - Sięgnęli po nie. - Chcesz zobaczyć bibliotekę?
Może tak dowiem się kim jesteś Wendy.
-A co jeśli jestem kurą domową,
która nie skończyła nawet podstawowej edukacji? - Zapytała trochę
zaczepnym tonem, ale z uśmiechem.
-Liczy się człowiek, a nie papierek
ze szkoły. - odparł.
-Cóż... Skończyłam studia prawnicze
i aplikację, to chyba coś znaczy. - Powiedziała. On podniósł w
odpowiedzi brwi.
-Jacy to mędrcy mnie odwiedzają... -
mrukną pod nosem. - A ja tu taki... Głupi, niedouczony
prostaczek... Cóż ja umiem... Nie nie umim... Toż ja tylko śpiewam
trochę... - Obserwowała jego mamrotanie z niemałym rozbawieniem.
-Jesteś niepoprawny! - zawołała.
Wypitą herbatę odstawiła na stolik.
-Cożesz to panienka mówi!? -
kontynuował. - Ja, niepoprawny?! - Roześmiał się. - Idziemy do
zoo, pani prawniczko?
-Masz zoo? Mogłam się tego
spodziewać...
-No to chodź. - wyszli tylnymi
drzwiami, Michael zaprowadził ją do małego pojazdu, który
wyglądał jak te, które jeżdżą po polach golfowych. Na miejscu
najpierw podeszli do słonia. Wendy kiedy zobaczyła, z jakim ssakiem
ma się spotkać, to poczuła jak jej oczy stają się okrągłe jak
spodki.
-O Boże... - Michael zachichotał. -
Jesteś pewien, że on nic mi nie zrobi? - w jej głosie pobrzmiewała
obawa.
-Hi hi... Nie, wyciągnij rękę. -
chwycił jej dłoń i przyłożył to poruszającej się trąby. -
Poznaj Gypsy.
Wendy zaczęła głaskać słonia.
Uśmiechnęła się.
-Nakarmimy go?
-Jasne. - Michael wziął leżącego
obok arbuza i pomógł słoniowi chwycić go trąbą. Usłyszeli
głośne chrupnięcie. - Teraz ty. - wręczył jej kiść bananów.
Ostrożnie podała je słoniowej trąbie. Kiedy je także wrzucił
szybkim ruchem do paszczy, zaśmiała się radośnie, ale także z
ulgą.
-Chodźmy już, trochę się boję.
-Nie ma sprawy. Pokażę ci jeszcze
tylko lamę i mojego węża, ale zza szyby. - uśmiechnęli się do
siebie. Kiedy wrócili do jego domu, zaczęło się ściemniać.
-Właściwie... - zerknęła na
zegarek. - Powinnam już iść.
-Późno się robi. A ja nie
zrobiłam... To znaczy... Czy mógłby mnie ktoś odwieźć? Nie mam
jak wrócić. - Michael posłał jej długie spojrzenie. Zupełnie
nie odczytała jego znaczenia.
-Oczywiście. - powiedział. - Ja Cię
odwiozę. - Zobaczyła jakiś błysk w jego oku.
-Dobrze. Mogę jeszcze tylko
przypudrować się, i tak dalej? - zrobiła kilka kroków ku wyjściu
z salonu, w którym byli.
-Na końcu korytarza, po prawej. -
podpowiedział jej.
-Oczywiście.
Kiedy zamknęła się w ogromnej
łazience, torebkę położyła koło umywalki i spojrzała w lustro.
Zobaczyłam tam swoją 33-letnią twarz, w której zielono-brązowe
oczy błyszczały jak dwa szmaragdy. Wyjęła swoją koralową
pomadkę i przejechała nią po ustach. Przypudrowała swój nos i
czoło. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i wyszła.
*
W beżowym domu na przedmieściach Los
Angeles starsze małżeństwo czekała na swoją córkę. Był
poniedziałek rano, zapowiadał się okropny upał, a dzieci jeszcze
spały na górze.
-Powinna już być... - powiedział
mężczyzna zerkając na zegarek. Jego żona pokiwała głową.
Spoglądała przez okno, widząc pustą ulicę, przy której stały
schludne domki oświetlone słońce. Na podjazd zajechał samochód.
W tle muzyka Ray'a Charles'a sączyła się przez głośniki wieżę
stereo. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka. W przedpokoju przywitały się
matka z córką i weszły do salonu.
-Witaj tato. - Wendy podeszła do ojca,
siedzącego na fotelu i objęła go mocno. Pocałowała w policzki i
uśmiechnęła się. Ona patrzył na to z niemym zdziwieniem.
-Witaj. - Także się uśmiechnął. -
Coś się stało?
-A co się miało stać? Mam urlop i
przyjechałam do swoich rodziców. - Jej rodzice zerknęli na siebie
porozumiewawczo. Zmarszczyła brwi. - Co się tak patrzycie?
Chciałabym u was zostać na kilka dni. Dawno nie spędzaliśmy czasu
całą rodziną. - powiedziała. Jej ojciec odchrząknął zdziwiony.
-Jak chcesz.
-Chcemy żebyś została. - Zapewniła
jej mama. - Ale zrozum, kochanie. Dawno się tak nie zachowywałaś.
Coś się stało?
-Powtarzasz się. Nie, nic mamo. -
Westchnęła. - Po prostu spotkałam kogoś. Ale tylko raz i...
-Jak to... To znaczy kogo? - spytała
ją mama.
-Michael'a Jackson'a... - rodzice
wciągnęli z wrażenia powietrze. Wendy od razu wytłumaczyła. -
Jakimś cudem Helen chodzi do klasy z synem Króla Pop'u. Po prostu
zadzwoniłam do rodzica tego chłopca i... Zaprosił mnie do siebie.
Spotkałam Michael'a Jackson'a. - Spojrzała na swoich rodziców.
Uśmiechali się do niej. Kiedy widziała to ostatnio? Nie pamięta,
ale tęskniła za tym. Oczy jej błysnęły.
-To ja pójdę po swoje rzeczy,
przywitam się z dziećmi. - Idąc do samochodu, zastanawiała się
jak to się stało, że po prostu powiedziała o czymś takim swoim
rodzicom. Zaskoczyła samą siebie. Nagle zdała sobie sprawę, że
to wróciło. Uczucie radości z życia wróciło, jakby to co się
zdarzyło w jej dorosłym życiu nie istniało. Wniosła jedną torbę
z ubraniami i kosmetyczkę do pokoju przy kuchni. Miała za sobą
jedną parę spodni za zmianę, bluzkę, sweter i bieliznę. Weszła
do salonu i spytała się gdzie są dzieci. Okazało się, że
jeszcze śpią.
-Jest już 9, może pójdę je zbudzić.
Jak tam Judith?
-Nie była marudna, 2 razy się
budziła, ostatnio o 6. - odpowiedziała jej mama. Wendy uśmiechnęła
się.
-Dziękuję. - szepnęła do
rodzicielki i szybko wspięła się po schodach na górę. Najpierw
zajrzała do sypialni rodziców, gdzie stało łóżeczko Judith.
Mała już nie spała, ale leżała z otwartymi oczami.
-Cześć, słoneczko. - Wendy pochyliła
się nad nią i wzięła na ręce.
-Cześć mamusiu. - Mała uczepiła się
szyi swojej mamy i pociągnęła ją za wystające z związanych
włosów kosmyki. - Siu siu, mami... - Spojrzała na mamę bardzo
dużymi jasno-szarymi oczami. Wendy postawiła ją na ziemi. Wzięła
ją do łazienki, a potem ubrała.
-Chodź, zbudzimy twoją siostrzyczkę
i braciszka. - Chwyciła małą za rączkę. Kiedy uchyliła drzwi
pokoju jej dzieci, zobaczyła bardzo rozczulający widok. Dzieciaki
spały z anielskimi minami, Corbin zawinięty w kołdrę jak w kokon,
a Helen przytulona do poduszki, a jej okrycie leżało na podłodze.
Judith wyrwała się mamie, podbiegła do Helen, wspięła się na
łóżko i zaczęła potrząsać siostrą.
-Heli, Heli! Wśtawaj! Mami jest!
Mamusia! - Helen otworzyła oczy i fuknęła.
-Mamo! Chce jeszcze spać!
- Usiadła na łóżku, a jej włosy sterczały we wszystkie strony
świata, młodsza siostra osiadała okrakiem jej kolana. Kołdra
została wciągnięta na łóżko, przykryła obie dziewczynki i
przez chwilę słychać było tylko stłumiony chichot. Wtedy wtedy
właśnie siedmioletni łobuz jęknął, usiadł, przeciągnął się
i jego wzrok spoczął na Wendy stojącej przy zamkniętych drzwiach
pokoju. Wyskoczył z łóżka i rzucił się w ramiona rodzicielki.
Helen widząc to zawołała:
-Maminsynek! - i od razu
poszła w ślady brata i także przytuliła się do mamy.
-Dobrze, już dobrze.
Witajcie dzieci, tęskniłam za wami. - złożyła na ich czołach
posałunki. - Dziś wracamy do domu, a teraz marsz do łazienki.
Ubierzemy się i zjecie śniadanie. Czekam z Judith na dole. I Helen
nie pozwól żeby brat założył tą bluzę z Ben'em 10, nosi ją
bez przerwy, prawda?
Śniadanie przebiegało
w bardzo przyjaznej atmosferze mimo braku apetytu u dzieci. Mama i
babcia wmusiły w nie jedynie po niecałej misce owsianki, a dzieci i
tak z energią pobiegły na podwórko, została tylko trzylatka.
Wendy zajęła się córeczką. Patrząc na nią, nie mogła się
nadziwić ile to dziecko już rozumie... Jeszcze tak niedawno
trzymała to małe zawiniątko w swoich ramionach i płakała ze
szczęścia, że urodziła się zdrowa. Postanowiła, że od dziś
będzie bardziej interesować się swoimi dziećmi, przestanie użalać
się nad sobą i popadać w otępienie. Koniec z tym. Jest nowy
dzień, a ona ma trzy istoty, dla których warto żyć. Uśmiechnęła
się do siebie.
*
Jej mieszkanie lśniło jakby miało
przywitać w swych skromnych progach samego sułtana Arabii
Saudyjskiej. To jednak nie była prawda. Kobieta krzątająca się w
kuchni z pewnością nie byłaby na taką okazję ubrana odpowiednio.
Miała ona na sobie obcisłą, ciemnozieloną sukienkę, która
sięgała jej do połowy uda, a z tyłu wiązana była na sznurek.
Jej bose stopy poruszały się tanecznym krokiem w rytm piosenki
James'a Brown'a „Living in America”. Pieczeń już dochodziła w
piekarniku, a ona mieszała sałatkę. Dokładnie w tym samym
momencie, w którym spojrzała na zegarek, zadzwonił dzwonek.
Popędziła do drzwi i otworzyła je z rozmachem. Michael stał przed
nią, ubrany w czarne spodnie i niebieską koszulę ze srebrnymi
naszywkami.
-Witaj, Britney. - Utonęła na chwilę
w uścisku jego ramion. Ależ on cudownie pachniał! Obdarzyła go
uśmiechem i po przywitaniu, przeprosiła na chwilę – chciała
podać kolację.
Kiedy on czekał w jadalni uwijała się
jak w ukropie, ale po chwili już siedziała przed swoim mężczyzną.
On widząc co przygotowała uniósł wysoko brwi.
-Nie przemęczam cię zbytnio? -
zapytał.
-Co? Nie, nie... Lubię gotować, a
poza tym bardzo chciałabym, żebyś mi dziś nie uciekał. -
spojrzała na niego uważnie, on tylko wzruszył ramionami. Jedząc
kolację gawędzili o jej pracy, spytała się o niego, o dzieci, ale
jak zawsze nie mówił nic konkretnego. Po 20 minutach, przeszli do
salonu, i z włączoną w tle muzyką usiedli obok siebie na miękkiej
kanapie.
-Dlaczego tak długo się nie
odzywałeś? Przecież mówiłam ci, że nigdzie się nie ruszam...
-Postanowiłem, że powinniśmy
porozmawiać. - odparł poważnym głosem.
-O czym, Michael? - zapytała,
przysuwając się do niego. Zaczęła bawić się mankietem jego
koszuli.
-Britney... Britney popatrz mi w oczy i
powiedz czy mnie kochasz? - Niechętnie spojrzała.
-Jasne, że cię kocham, ale...
-Ale nie chcesz ze mną być. -
dokończył z goryczą w głosie.
-Nie rozumiesz. Byłabym z tobą na
poważnie, gdybyś zgodził się na nie ukrywanie naszego związku. A
ty chcesz chować to co jest między nami. Chcesz działania w
ukryciu i chorych intryg.
-To nie są chore intrygi tylko
ostrożność! - podniósł głos, patrzył na nią intensywnie.
Odsunęła się i wysunęła brodę.
-Ale ja jestem dorosła!
-Chciałem rozmawiać, ale z tobą
chyba się nie da. - chciała mu przerwać, ale on wskazując na nią
palcem, ciągnął. - Jestem dorosła – to żaden argument. Wiem co
oznaczałoby dla twojego życia nasze ujawnienie. Nie chcę tego dla
ciebie... - jego głos się załamał.
-Liczy się otwartość. Uważam, że
kłamstwo ma krótkie nogi i gdyby to wypaliło to i tak w końcu
dowiedziano by się o naszym związku! Ciekawe jakby się poczuli
twoi fani, przyjaciele gdyby dowiedzieli się, że ukrywasz takie
rzeczy jak poważny związek?! - czuła jak jego spojrzenie wypala
na jej szyi piekącą ranę. Nie unosząc wzroku, zaczął:
-Nie zrozumiemy się. Nie wiesz do
czego zdolne są media. - zamilkł na chwilę. Wstał. - Pójdę już.
-Wiesz co? - zapytała go. Uniósł
brwi. - Ty tak naprawdę nie chcesz żebym z tobą była! Ogradzasz
się jakimś murem, tworzysz problemy tam gdzie ich nie ma, bo lubisz
być sam. Nie chcesz mnie, chcesz być sam, bo wielki Król Pop'u,
zagadka, niedostępny dla nikogo, enigma ma prawo do bycia samemu w
złotej klatce! Samemu! - poczuła łzy w kącikach oczu. Szybko się
zniknęły, nie mogła się przed nim rozkleić. Jest silna. Stał
przed nią, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
-Jak uważasz. - powiedział, niemal
szepnął półgłosem. Odwrócił się i po chwili usłyszała
trzask zamykanych drzwi. Została sama.
*
Siedział sam w swoim
gabinecie. Na biurku walały się stosy kopert, a pod nimi ukrywał
się jego własny komputer. Korzystał z niego tak rzadko, że nie
wiedział już po co go ma, ale bał się tego co może przeczytać w
sieci. Co piszą o nim ludzie, kiedy są anonimowi? Pewnie wszystko
co najgorsze... Unikał więc internetu. Westchnął. Miał zabrać
się za korespondencję, ale nie miał do tego siły ani chęci. Nie
czytał niczego od dawna. Jego czas zajmowały dzieci i walka ze
sobą. Tylko o co walczył? Dzisiaj wieczorem była to bitwa o
samotność. Nie potrafił dopuścić Britney do siebie. Rozumiał
jej frustracje, ale nie potrafił... Nie chciał jej obarczaj tym co
go męczy, trudne do zrozumienia jest jednak to, że ona nadal miała
siłę by o niego walczyć.
-Godne podziwu... -
mrukną do siebie.
Nie ma co, panie
Jackson! Jest pan prawdziwym tchórzem. - usłyszał złośliwy
głosik z tyłu głowy. Przejechał dłonią po twarzy.
-To nie ma sensu... -
znów zaczął mamrotać. Wstał gwałtownie i zatoczył się.
Przytrzymując się mebli przeszedł kilka kroków widząc czarne
plamy. Po chwili wszystko znów było dobrze. Jego żołądek
skurczył się boleśnie, na twarzy Michael'a pojawił się grymas
bólu. Wiedział, że powinien więcej jeść, ale... Ciągle o tym
zapominał. Sięgnął do barku, wyciągnął szkocką wiskey i nalał
sobie cały kieliszek. Razem z butelką usiadł znowu za biurkiem.
Powąchał alkohol i wziął pierwszy łyk. Umysł przecięła mu
myśl o wrzodach żołądka i czegoś tam jeszcze, które na pewno
właśnie sobie zapewniał. W ramach chwili relaksu i głupoty
opróżnił kieliszek. Zegar wskazywał godzinę 23:47. To będzie
długa noc.
„Może każdy człowiek
zrywa kolejne warstwy, jedna za drugą, ale nigdy nie odsłania
prawdziwej twarzy, która staje się coraz mniejsza i mniejsza, aż w
końcu w ogóle znika.” ~ Janet Fitch
____________________________________
Przepraszam, za tak długą przerwę. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że nie miałam weny, pomysłów, czasu, a zamiast tego było dużo nauki. Wiem, że mój styl pisania nie jest na wysokim poziomie, ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Pracuje nad tym. :P
Dziękuję,
CP.
PS. Proszę mnie informować o wszystkich błędach wszelakiej natury. Będę wdzięczna.