sobota, 28 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 1

Opowiadanie nosi tytuł "Butterflies"

Błękitne niebo z białymi chmurami przyglądało się spragnionym spokoju rodzinom w parku. O spokój raczej trudno było w tym mieście – Los Angeles – lecz w niektórych zakątkach parku na obrzeżach miasta nawet ptaki śpiewały. Wiatr rozwiewał włosy co niektórym paniom, a dzieci bawiły się z piskiem i śmiechem na intensywnej zieleni trawy. Podobnie spędzała czas pewna kobieta ze swoimi dziećmi. Siedziała na dużym kocu w cieniu rozłożystego dębu i czytała książkę. Co chwilę spoglądała na dzieci bawiące się z innymi w piaskownicy. Podbiegł do niej 7-letni synek z foremką w małych dłoniach.

-Tak, kochanie?

-Mamo! Oni mi zabierają foremki... - chłopiec w oczach miał łzy. Jednak jego mama znając ten wyraz twarzy od razu poznała w czym rzecz.

-Nie wiesz, że oni są od ciebie mniejsi? - tu miała na myśli dzieci znajomych w wieku od 2 do 5 lat. - Mówiłam ci ostatnio – posadziła synka obok siebie – że trzeba się innymi dzielić tym co się ma. A ty masz foremki, synku.

-Hm... Masz coś do jedzenia? - po zerknięciu na zegarek jego mama odpowiedziała:

-W sumie jest już późno więc przyprowadź siostry. Idziemy do domu coś zjeść.

-Dobrze! - chłopiec szybko się poderwał i pobiegł w podskokach do piaskownicy. Jego mama zaczęła pakować torbę i zwijać koc.

Do domu dotarli około godziny 7. Po kolacji młodsze dzieci uśpione przez mamę kołysanką w swoim pokoju nie miały już możliwości przeszkadzania w odpoczynku. Nie spała tylko jej najstarsza córka Helen. Poszła do jej pokoju. Zapukała i po chwili weszła. Helen siedziała przy biurku i zawzięcie klikała w klawiaturę srebrnego laptopa.

-Odrobiłaś lekcje? - standardowe pytanie.

-Jasne. - usłyszała w odpowiedzi mama. Usiadła na łóżku córki.

-Co robisz? - Helen w końcu się odwróciła.

-A... Piszę sobie z kolegą. - tutaj uśmiechnęła się wesoło i dodała – Chodzę z nim do klasy. Jest bardzo miły.

-Jak się nazywa?

-Prince. - odparła jej dziesięcioletnia córka.

-Hm. Kiedy idziesz spać?

-No... A kiedy powinnam?

-Około dziesiątej. Więc masz jeszcze 2 godziny, ale nie siedź cały czas na komputerze. Jutro jest poniedziałek, spakuj się do szkoły. - jej mama wstała. - Idę robić pranie. Coś ci wziąć?

-W koszu. - usłyszała odpowiedź i poszła do pralni w piwnicy ich bloku. Skończyła sprzątać i przygotowywać dokumenty do pracy. Sprawdziła jeszcze czy Helen śpi. Poprawiła kocyki Corbin'a i Judith. Po tym wszystkim położyła się i zasnęła w kilka minut. Była wykończona. Niełatwo jest być samotną matką trójki dzieci.




Poranek następnego dnia był bardzo podobny do każdego takiego poranka w poniedziałki. Zaczynało się oczywiście od przebudzenia Wendy – mamy uroczej trójki dzieciaków. Wendy jak to miała w zwyczaju zbudziła się po 5 godzinach snu. Miała z nim ostatnio małe problemy. Po doprowadzeniu swojego wyglądu do porządku poprzez wyszorowanie swojego ciała pod strumieniem zimnej wody, wysuszeniu się i pomalowaniu, ubrała się w zwykłe jeans'y i koszulę w kratę. Wypiła wielki kubek zielonej herbaty i poszła do sklepu po zakupy na śniadanie. Po powrocie zbudziła biedną Helen. Dziewięciolatka była niemiłosiernie zaspana i ledwie widziała na oczy. Z podejrzeniem o pisanie sms'ów pod kołdrą przez Helen, Wendy poszła przygotowywać śniadanie. W końcu „ogarnęła się” wraz ze swoim najstarszym dzieckiem i zawiozła ją do szkoły.

Równo o godzinie 8 zbudziła Corbin'a, a przy tym (siłą rzeczy) Judith też została przywrócona do świata przytomnych. Całą dzieciarnię zabrała do łazienki po czym ubrała i nakarmiła ( Nie lubię pomidorów! - Corbin ) po czym zawiozła kolejno do przedszkola i szkoły podstawowej. Wróciła do domu po dokumenty, przebrała się i pojechała do pracy. Wchodząc do kancelarii adwokackiej w myślach odnotowała, że jest piętnaście minut przed czasem. Była godzina 9:45. Z dość dobrym humorem zrobiła sobie zieloną herbatę i usiadła w swoim miejscu pracy – była asystentkę szefa kancelarii. To było dość wysokie stanowisko i miała dobrą gażę. Poza tym praca była w godzinach, kiedy dzieci były w szkołach i przedszkolu. Niestety pracowała również w soboty, a czasami dokumenty musiała sprawdzać czy pisać w domu, a nie poświęcać je dzieciakom. Było jej ciężko, ale i tak wielkim postępem było jej codzienne życie od tego co działo się jeszcze 3 lata temu. Wtedy właśnie umarł jej mąż. Pojechał do Afganistanu i nie wrócił. Miała wielkie poczucie winy, że to od niej uciekał na wojnę. Bardzo się kłócili. Nie zgadzali się w niemal wszystkim. Ona nie chciała mieć z nim następnego dziecka, nie kochała go już i dawno by się rozwiodła gdyby nie Helen i Corbin... A on wtedy oznajmił, że jedzie do Afganistanu i nie będzie żadnego rozwodu. Kiedy wyjechał dowiedziała się, że jest w ciąży... Nie zdążyła mu o tym powiedzieć.

Po jego śmierci mimo wszystko nie mogła sobie poradzić z poczuciem winy i straty. Miała depresję, a dzieci więcej mieszkały u dziadków niż u niej. Z teściami nie miała kontaktu. Widziała, że to ją obwiniają za śmierć syna. Nie mogła zaprzeczyć. Jednak dała sobie w końcu radę. Nie była już taka sama, nie śmiała się tak często i nie miała tej samej energii, ale po terapii u psychologa znalazła pracy i mieszkanie. Przeprowadziła się z przedmieść do centrum LA mimo że rodzice mówili jej, że to zły pomysł zwłaszcza z powodu dzieci. Chyba nie mieli racji. W mieście było ciekawiej chociaż czasami męczył ją ten bezustanny gwar i ścisk to nie była jeszcze taka stara żeby nie docenić, że może teraz patrzeć na to czego nie zaznała w wieku dwudziestu lat. Wtedy była już mężatką, a Tarvis był bardzo zaborczy.

Wendy westchnęła stukając w klawiaturę. Nie powinna o nim myśleć. Skupiła się na pracy. Czas zleciał jej szybko. Nawet się nie obejrzała, a już wychodziła z budynku i zasiadała za kierownicą jej czarnego volvo. Zgarnęła wszystkich ze szkół i przedszkola. O 17 byli w domu.

-Kto pierwszy umyje rączki ten jedzie koło mnie do babci w weekend! - krzyknęła za dzieciakami, zdejmując buty. Maluchy popędziły do łazienki.

-Helen pomóż Judith.

Zrobiła kolację i pobawiła się z dziećmi. Porozmawiała krótko o szkole z Helen. Zaśpiewała piosenkę i przeczytała bajkę maluchom. Potem je położyła. Co za rutyna. Jak co wieczór zajrzała do pokoju Helen. A ona jak co wieczór pisała z kolegą. Jak co wieczór był to Prince. Przez następne tygodnie tak wyglądało to codziennie. Tyle, że w piątek wieczorem odwoziła dzieci do swoich rodziców, a w niedzielę rano odbierała i jechała do zoo, parku lub wesołego miasteczka. Raz była z nimi w teatrze dla dzieci. Czas szybko mijał, a Wendy nie myślała wiele o przeszłości.

W końcu nastał długo wyczekiwany 1 czerwca. W dodatku sobota. Od dziś miała urlop i mimo to zawiozła dzieci do ich dziadków. Bardzo lubiły ich odwiedzać, a i rodzice twierdzili, że lubią towarzystwo wnuków. A jakże by inaczej, więc Wendy wyjątkowo spokojna poszła spać dość wcześnie i obudziła się aż po 8 godzinach. Od dawna nie udało jej się przespać tyle godzin jednej nocy. Czuła się jakby ją ktoś cudownie uleczył. Zniknęły cienie pod oczami i nagle miała chęć do zrobienia czegoś dla siebie. Wstała więc szybko i po zauważeniu godziny 7 na zegarku radośnie poczęła przygotowywać śniadanie. Zjadła je szybko i po „ogarnięciu” wyglądu postanowiła uprzątnąć dom żeby mieć to z głowy. Zebrała walające się wszędzie zabawki, schowała je i poszła do pokoju dziewięciolatki. Tam po pościeleniu łóżka znalazła komórkę córki. Coś ją tknęło i odblokowała ją z zaciekawieniem czytając napis: 12 nieodebranych wiadomości od Prince. Hm... To chyba ten jej kolega z klasy. Wendy mimo lekkich wyrzutów sumienia otworzyła wiadomości. W końcu czuła się w obowiązku wiedzieć z kim tak pisze jej córka. Okazało się, że jej kolega bardzo się martwi o to, że Helen nie wybaczy mu tej zniewagi jakoby nazwał ją paplą. Z uniesionymi brwiami Wendy śledziła ich rozmowy na przestrzeni ostatnich miesięcy. Gadali niemal o wszystkim i co zauważyła o wszystkich porach doby. To wyjaśniało dlaczego Helen czasami była tak niewyspana. Wendy od razu zaczęła myśleć jak powiedzieć córce, że zaglądała do jej „korespondencji”. Jeszcze pamiętała jak była zrozpaczona kiedy była w jej wieku, a ktoś czytał jej liściki do koleżanek i kolegów. Zapisała więc numer Prince'a na kartce i po chwili wahania zadzwoniła z komórki swojej córki do jej kolegi. Miała nadzieję, że uda jej się porozmawiać z jego rodzicem. Po trzech sygnałach odezwał się głos mężczyzny. Wydawało jej się, że już go kiedyś słyszała.

-Słucham – głos z drugiej strony słuchawki był roześmiany.

-Dzień dobry, nazywam się Wendy Waller. Jestem mamą Helen... - nie była pewna z kim rozmawia. I czy ta osoba wiem kim jest jest córka, ale co miała mówić?

Najpierw w odpowiedzi usłyszała śmiech. Potem słowa:

-Ach tak... Prince opowiadał mi o jego koleżance Helen. Jestem jego tatą. O czym chciała pani rozmawiać? - Wendy bardzo podobał się głos jej rozmówcy. Był jakby... wibrujący. A może jej się wydawało?

-Ja, hm... Chciałam porozmawiać o znajomości naszych dzieci. Jak zauważyłam bardzo się lubią, ale okazuje się, że piszą do siebie sms'y o bardzo późnych porach i przez to Helen jest czasami bardzo niewyspana. Dopiero teraz zauważyłam i... Chodzi o to, że chciałabym im jakoś ograniczyć te nocne rozmowy. Nie mam nic przeciwko ich znajomości, ale sam pan rozumie... - plątała się trochę, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu rozmówca się zlitował nad nią i zaczął.

-Hm... Nie wiedziałem, że tak robią. Porozmawiam z Prince'em i mam nadzieję, że będę rozmawiać jedynie w dzień. - tutaj zaśmiał się dźwięcznie. Usłyszała jakieś „Poczekaj, Prince” i szelest z drugiej strony. - Przepraszam, ale jest tam koło pani Helen? Mój syn bardzo chce z nią porozmawiać... - śmiech.

-Och... Nie, nie ma Helen. Odwiozłam ją do babci z rodzeństwem... - znów szelest.

-Rozumiem. - chwila ciszy. Wendy nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała się żegnać. - Swoją drogą ma pani bardzo ciekawe imię.

Po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy Wendy roześmiała się.

-Tak, tak. Moi rodzice bardzo lubią książki szanownego Barrie'go James'a Matthew'sa. - odpowiedziała.

-Ja także bardzo je lubię. Piotruś Pan jest magiczną postacią. - na chwilę zamilkł. - Czasami sam się czuję jak Piotruś... - jego głos był taki... Czuły? Chyba jej się znowu wydaje.

-Hm... Tak też kocham to opowiadanie. Moje dzieci uwielbiają disney'owską ekranizację. - powiedziała.

-Moje też. - zapewnił.

-To... Prince nie jest jedynakiem? - zapytałam zanim zdołałam ugryźć się w język. - To znaczy nie chcę być wścibska...

-Nie, nie jesteś, skąd. I Prince nie jest jedynakiem. Ma młodszą siostrę i brata.

-Hm... Helen także. Corbin ma 7 lat, a Judith 3.

-Hm... Co dziś robisz? - nawet nie wiedzieć kiedy przeszli na „ty”. Wendy to nie przeszkadzało chociaż wciąż nie wiedziała jak jej rozmówca ma na imię.

-Szczerze mówiąc. Nie mam żadnych planów, ponieważ właśnie dziś zaczyna mi się miesięczny urlop w pracy. - oznajmiła wesoło.

-To proponuję ci spędzenie czasu ze mną. - usłyszała odpowiedz. - W końcu nasze dzieci bardzo dobrze się znają więc i my powinniśmy...

-Hm... - nie widziała czemu, ale czuła, że drugie zdanie dodał zdenerwowany. Jakby nie chciał się z nią naprawdę spotkać i żałował propozycji. - Cóż, ja sama nie wiem. Chyba...

-Jak nie chcesz to nie ma sprawy. W końcu się nie znamy.

-Hm... To to usłyszenia. - rozłączyła się szybko, nawet nie usłyszała odpowiedzi.

Wendy usiadła na krześle w kuchni. Była rozemocjonowana. Nie widziała czemu jej rozmówca się nie przedstawił ani nie był ostatecznie zbytnio chętny do spotkania. Chciała teraz do niego zadzwonić, ale uznała, że narzucała by się. W dodatku zdała sobie sprawę z tego, że postąpiła jak tchórz rozłączając się w taki sposób. Postanowiła jednak zadzwonić jeszcze raz i... Nie chciała się przed sobą przyznać, że chce się jednak spotkać z tatą Prince'a. Więc wybrała numer i... Odebrał od razu po pierwszym sygnale.

-Tak? - to był on.

-Ja chciałam przeprosić, że tak się rozłączyłam.... Ehm... - czuła się jak uczennica w szkole tłumacząca się przed nauczycielem. - To znaczy... Nadal nie wiem jak masz na imię. - powiedziała pytającym tonem.

-Mi... Michael. Mam na imię Michael. - usłyszała niezręczną odpowiedź.

-Czekałeś na to, aż się sama zapytam? - spytałam zaciekawiona.

-Hm... Tak jakby. - zaśmiał się.

-Aha... - nie widziałam co powiedzieć. Michael chyba też, ponieważ denerwująca cisza trwała prawie minutę. Przerwał ją mężczyzna.

-Więc... Może się jednak spotkamy?

-Dziś? - spytałam, mając taką nadzieję.

-Jasne – prawie się roześmiałam radośnie. - U mnie w Ne... w domu?

-Hm... Co to jest „Ne”? - spytałam trochę złośliwy tonem. Co on ukrywał?

-Och... Nazwa mojej posiadłości. Oczywiście nie cała. Zobaczysz jak przyjedziesz.

-Hm... Posiadłości mówisz. Chyba nie jesteś milionerem, co? - spytałam żartobliwie.

-Cóż, jak to powiedzieć... Nie jestem biedny i... Czy mógłbym przysłać do ciebie kierowcę. Zawiezie cie i oszczędzi błądzenia. Dobrze? - wyczuwałam podstęp, ale zgodziłam się.

-Więc do zobaczenia. - zakończył radośnie.

Z mieszanymi uczuciami poszłam do łazienki odświeżyć się. Po ubraniu się w białą jedwabną koszulę i czarne spodnie, założyłam skórzane czarne sandałki na niskim obcasie i byłam gotowa. Zabrałam ze sobą torebkę, a wraz z nią komórkę Helen. Wyszłam przed blok i stanęłam zdezorientowana. Przecież nie spytałam się kiedy ten kierowca będzie i jakim samochodem.

Nie czekałam długo. Po chwili już siedziałam w czarnym samochodzie na tylnym siedzeniu i z zaciekawieniem patrzyłam na wnętrze: skórzane fotele, przyciemniane szyby itd. Nie minęła nawet godzina, a wydawało mi się, że dojeżdżamy. Spytałam się o to kierowcy, a on odpowiedział, że będziemy za najdalej dziesięć minut. Uspokoiłam się opierając o zagłówek, lecz po chwili wyprostowałam się jak struna. Zobaczyłam coś czego nie spodziewałam się w najmniejszym stopniu. W oddali majaczyła brama z napisem „Neverland”.
W co ja się zaplątałam...

piątek, 27 czerwca 2014

POCZĄTEK

Witam wszystkich.
Jestem Capitan Mikey, a dokładnie jest to mój nick, którym mam zamiar się podpisywać itd. Jestem z rocznika '00 i aktualnie mam 14 lat. Na tym blogu mam zamiar publikować opowiadanie o Michael'u Jackson'ie, a notki (mam nadzieję) będą się pojawiać w każdy piątkowy wieczór. Jest to mój pierwszy blog i pierwsze opowiadanie, które będzie poddane opinii publicznej. Także proszę o wyrozumiałość moich przyszłych czytelników. :* To były oficjalne sprawy itp.
Przejdę do tych bardziej przyjemnych. Opowiadanie będzie o MJ'u, jego dzieciach i kilku, stworzonych przeze mnie postaciach. Więcej informacji znajdziecie na podstronie O OPOWIADANIU. Pokładam nadzieję, że spodoba się Wam i będziecie tu wracać. :)
Pozdrawiam oraz zapraszam na prolog.
 ~ Capitan Mikey